Stolik zarezerwowaliśmy wcześniej. Tradycyjnie już w przypadku rezerwacji nie mieliśmy co liczyć na miejsce na uboczu albo na górze. Zawsze przy samym wejściu, stolik albo dwa od tabliczki informującej o konieczności poczekania na obsługę daje lekkie odczucie siedzenia w przejściu na dworcu. A że jakoś najczęściej zdarzało nam się bywać u was na jesień / w zimie, to dodatkowo temperatura sprawia, że mega nieprzyjemnie się tam siedzi - albo klimatyzator w trybie „swing” wali ci co 10 sekund gorącym powietrzem po karku, albo zmieniasz miejsce i siedzisz i po prostu po jakimś czasie marzniesz. Raz tylko siedziałam na górze - jak poprosiłam o zmianę stolika i tam było naprawdę przyjemnie, daawno temu. Czekadełko z fasoli smaczne, ale strasznie nudne, jak dostajesz je już od dawna, zawsze takie samo. Carbonara dla dwóch osób - stały punkt naszego zamówienia - tym razem makaron niedogotowany. I nie, nie był al dente, był w środku surowawy, o bardzo nieprzyjemnej teksturze. Ale to, że od ponad roku zawsze dostawaliśmy do carbonary wyszczerbione talerze, te żółte słoneczniki, to jakiś wstyd! Jak to wygląda. Pani kelnerka stara się, miesza pięknie makaron w kole dojrzewającego sera, żeby następnie przełożyć go do misek z obgryzionymi na brzegach płatkami kwiatów. Sam sos tym razem jakby rzadszy, bardziej zupiasty niż zwykle. Kolejna pozycja - pizza o nazwie „hot shot green jalapeño”. Na pizzy w rzeczywistości brak jakiejkolwiek zielonej papryczki, a dopiero po zajrzeniu do menu ponownie, zobaczyliśmy w składzie papryczkę „chilli aji amarillo”. Czerwona, ostra jak diabli. Można zapomnieć o wyczuciu smaku ciasta czy nawet salami. Wszystko zdominowane przez ogień. Zero przyjemności z jedzenia. I ja wiem, że zielone jalapeño z natury jest ostrzejsze niż czerwone, ale jakoś zawsze byliśmy przyzwyczajeni do jego smaku, bo oprócz ostrości da się wyczuć bogatszy smak, świeży i lekko owocowy. Tutaj był sam ogień z tej innej papryczki. I tak jak te dwie pozycje dostaliśmy w mig, tak na kolejną pizzę trzeba było już poczekać dużo dłużej, co samo w sobie nie było problemem, ale różnica w czasie była naprawdę spora i dało się to we znaki. W czasie naszego oczekiwania w chłodzie co kilka chwil kobieta w fartuchu wyglądała zza ściany i się nam przyglądała, co najmniej trzy razy. Dziwne odczucie. Tym razem: „pink pussy”. W boczki pizzy już nie jest wbijana chorągiewka (o ile dobrze pamiętam nazwę?) avpn. Kiedyś boczki były naprawdę puszyste, wyrośnięte, z dużymi dziurami w środku. Dzisiaj po pizzy typu ponton pozostało tylko wspomnienie. Ciężko gryźć, twardsze, bardziej gumiaste. Człowiek żuje i przeżuwa. Poprzednia była bardziej puszysta, sprawiała wrażenie lekkostrawnej. Ta siadała na żołądku. Przypomnę tylko, że w tym żołądku był już niedogotowany makaron i piekielna papryczka. Ser dosyć mdły, taka baza bez żadnego charakteru. I perełka - szynka. Lekko obślizgła, świecąca, wygladała jak taka krojona z najtańszego bloku. To już prosciutto cotto z Biedry wygląda apetyczniej. Lemoniada marakujowa pyszna, nie przesłodzona, chociaż wydaje mi się, że w tej cenie powinien być bardziej wyczuwalny smak świeżego owocu, ja tam bardziej miałam wrażenie, że jest to woda i gotowy syrop, z dodanymi pestkami dla niepoznaki. W toalecie brak papieru toaletowego, woda w kranie lodowata. Na górze wolne stoliki. Już w taksówce do domu mieliśmy nietęgie miny, gdy nagle dopadł nas silny ból brzucha. W domu masakra. Nie wiedziałam, czy mam najpierw korzystać z toalety z powodu niestrawności, czy zwymiotować. Ból żołądka, skurcze...
Read moreQueen Mama is a local speakeasy-type restaurant that's not too obvious when you're walking down the main road in Old Town. Once you walk in the front door you are surrounded in faux foliage from the wall to the ceiling, an unusual decorative design but a nice aesthetic considering the space. It has a selfie station with a chair where you can be "queen mama" for the day. Once inside, the main dining areas are warm and cozy with tables for two or for group. As far as Italian food goes, the food at Queen Mama was excellent and tasty and comes in good proportions. We ordered the Neapolitan- style pizza called Green-go which was made out of mozzarella, basil pesto, burrata, cherry tomatoes, and spinach. For pasta, try their Frutti de Mare and for burgers, try their Burger Muratore. Don't forget to order a plate of fries, too (with Romano Pecorino cheese and truffle mayonnaise). All in all, Queen Mama is a great place to stop and eat while in Old Town Lublin. Great value and friendly and...
Read moreLokal o bardzo dużej powierzchni, z ogródkiem, pełen zakamarków i boksów. Znaczna część znajduje się na otwartej przestrzeni pod zadaszeniem (chyba) z pleksi, dzieki czemu jest naturalnie doświetlona, choć miejscami jest po prostu duszno. Wystrój, począwszy od wejścia, kojarzy się z hurtownią sztucznych kwiatów, które bogato ozdabiają każdy zaułek. Rezerwacja miejsc online nie udała się - system nie przyjmował liczby osób, najbliższy wolny termin wskazywał za ok.miesiąc. W lokalu okazało się, że jest dużo wolnych miejsc. Jak wynika z informacji maitre de restaurant - 50%stolików przeznaczonych jest do rezerwacji online, druga połowa - dla gości "de la porte". Innymi słowy: jeśli nie udało się zarezerwować stolika przez stronkę, należy sprawdzić osobiście czy są wolne miejsca. Brak takiej informacji na stronie, a wnikliwie zapoznałam się z bogatą instrukcją rezerwacji. Przechodzimy do obsługi, którą stanowią młodziutkie, sympatyczne dziewczyny. Trzeba przyznać, że konsumenci są dopieszczani, a panie kelnerki bacznie czuwają, by klienci byli zadowoleni. Sedno wizyty - dania. Trzy osoby zamówiły różne potrawy i napoje. Najbardziej polecane są pasty, spożywane przez koleżankę po raz kolejny (tym razem z łososiem). Moj kotlet de volaille okazał się być dwupostaciowy z dużą ilością nieco przypalonych frytek ( porcja ogromna). Najmniej polecana jest kaczka pieczona przez 12 godzin (na szczęście nie od chwili zamówienia), która powędrowała do znawczyni kulinarnej tej potrawy. Nie zostawiła suchej lotki na biednej ptaszynie... Potrawy są dosmakowane przez kucharza, na stole nie pojawią sie więc żadne przyprawy. Gusta smakowe mamy widać wspólne z mistrzem kuchni, bo gdyby nie duża porcja de volaille- wszystko zjedzone zostałoby do ostatniego kęsa. Delikatna uwaga: salata chrzęściła nieco w zębach, chyba trafiła mi się odmiana taka bardziej pustynna niż rzymska;-) Spożyte napoje i trunki- piwo white mama, aperol spritz i cos kolorowego z czerwoną porzeczką- bezdyskusyjnie godne polecenia. Czas oczekiwania na realizację zamówienia to 40 minut (z góry byłysmy uprzedzone o takiej opcji). Z pewnością ponowimy swoją wizytę...
Read more